wtorek, 23 kwietnia 2024

John Butcher +13! Fluid Fixations!


Ta ekscytująca informacja nie pojawiła się jeszcze na tych łamach, po prawdzie znają ją tylko stali bywalcy spontanicznych koncertów w pewnym poznańskim klubie, a także słuchacze audycji radiowej w jednym z internetowych mediów. Niezwykle miło jest nam donieść, iż headlinerem ósmej edycji Spontaneous Music Festival będzie John Butcher!

Legendarny, brytyjski saksofonista gościć będzie w Poznaniu przez trzy pełne dni, zagra kilka koncertów. Będziemy świętować jego siedemdziesiąte urodziny, a przy okazji jednego z występów celebrować trzydziestą rocznicę śmieci Johna Stevensa i bezpośrednio nawiązywać do wspaniałych idei będących fundamentami muzycznej aktywności tego ostatniego pod jakże niezapomnianą nazwą Spontaneous Music Ensemble.

Finałem poznańskiej imprezy, która odbędzie się w pierwszy weekend października, będzie koncert The Large Ensemble, który poprowadzi Butcher. Szczegóły tej operacji nie są jeszcze dokładnie znane, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, iż wsłuchując się teraz w najnowsze wydawnictwo Johna będziemy w stanie wyobrazić sobie, co może zdarzyć się na deskach Dragon Social Club w pewną jesienną niedzielę w godzinach wieczornych.

Zaglądamy zatem na album Fluid Fixations, który konsumuje pomysł Johna na swobodną, delikatnie predefiniowaną improwizację grupową. Butcher odwołuje się w niej do psychologii, społecznego aspektu improwizacji, umiejętności wzajemnego słuchania i nade wszystko strategii kreowania rozbudowanych narracji całym, tu czternastoosobowym, podmiotem wykonawczym. Jego ansambl -zwany +13 - zawiera w sobie instrumentarium zarówno akustyczne, jak i elektroniczne, a także garść gotowych, saksofonowych fraz, które wplątane zostały w zwoje kolektywnej improwizacji za pomocą gramofonów. Wielka rzecz, jakkolwiek by na to nie spoglądać, i którym uchem nie słuchać. Na ponad godzinę zegarową zapraszamy do wspaniałego świata muzyki Johna i jego wyśmienitych trzynastu przyjaciół. Welcome!



 

Koncert w dużym obiekcie sakralnym, w trakcie Festiwalu Muzyki Współczesnej w angielskim Huddersfield, zaczyna się dość żwawą narracją, podaną kolektywnie tworzonym strumieniem dźwiękowym. Po krótkim, perksujonalnym wprowadzeniu do gry wchodzą poszczególne frakcje orkiestry i formują flow gęsty od zdarzeń, pełny nerwowych interakcji i energii post-jazzu, definitywnie z dala od kameralnej retoryki. Opowieść buduje tu cały skład instrumentalny, co zdaje się być ważną decyzją dramaturgiczną kompozytora. Druga opowieść bazuje na akcjach w podgrupach, ciekawie konfrontuje głos z instrumentami dętymi, w tym saksofonowymi frazami podanymi wprost z … gramofonów. Oniryczna improwizacja ma w sobie pewną kameralną ulotność i filigranowość, ale nie jest pozbawiona wewnętrznego nerwu i psychotycznej nieokreśloności post-baroku. W trzeciej odsłonie koncertu, który zdaje się być nieprzerwanym ciągiem zdarzeń fonicznych, szczególnie dobitnie pracują obaj kontrabasiści. Rysują smyczkami głęboką bruzdę w ziemi, a reszta orkiestry, w tym szczególności perkusiści i orszak dętych, dbają o to, by każda fraza interferowała z niskim brzmieniem całości. Bogata tekstura narracji budzi tu mnóstwo skojarzeń dźwiękowych, głównie ornitologicznych. Klekotania, świsty, podmuchy gorącego powietrza i flow, który zdaje się cały czas narastać. Na tym etapie podróży szczególnie podobać się może krótka wymian zdań między wokalistką i saksofonistą.

Czwarta część budzi się do życia w tumanie intrygujących preparacji, które płyną od większości załogi. Swoje dokłada tu także wyjątkowo aktywna elektronika. Narracja gęsta, pełna energii, nasycona permanentnymi wymianami krótkich fraz. To najdłuższa na koncercie partycja, zatem znajduje się w niej sporo przestrzeni dla akcji w podgrupach. Na etapie rozwinięcia improwizacja ma kilka wyraźnych faz – najpierw, to wyjątkowo urokliwe strumienie mrocznych dronów sycących się estetyką post-chamber, potem imponujący powrót do short-cuts z paletą elektronicznych zdobień, wreszcie część finałowa, nasycona frazami saksofonisty, który wdaje się w dyskusje z dźwiękami syntetycznymi i ochoczo nastawionymi do życia perkusjonalistami. Piąta opowieść, jakby na przekór swobodzie poprzedniej części, sprawia wrażenie w pełni kontrolowanej akcji kameralnej, po części precyzyjnie dyktowanej nakazami kompozycji. Dźwiękowe plamy i cisza wybrzmiewania, efektowne wydechy i nerwowe podrygi. Całość wpada po pewnym czasie w stan rozhuśtania, po czym formuje się w końcowe crescendo. Szósta opowieść powraca do idei pracy z gotowym materiałem dętym. Tu aura zdaje się być jeszcze bardziej oniryczna niż w części drugiej. Elektronika, dęte westchnienia i szczypta szarpnięć za kontrabasowe struny.

Przedostatnia część, to kolejna kilkunastominutowa narracja. W roli inwokatorów zgraja instrumentów dętych, delikatnie podszczypywanych głosem. Całość lepi się tu w jednorodny strumień narracji nie bez wsparcia elektroniki. Szczególnie eksponowana jest teraz akcja puzonisty, swoje dokłada też pianistka, frazująca w dalece mrocznej poświacie, a krótkie ekspozycje prezentują kontrabasista mający oparcie w dwóch perkusjach i wokalistka, która rozmawia ze strunowcami. Akcja goni tu akcję, a dramaturgiczne adhd szczególnie udziela się skrzypcom i wiolonczeli. Początek ostatniej opowieści budują dęciaki, zwłaszcza saksofon i długie, pociągłe, dość mroczne frazy. W tle sączy się nieinwazyjna elektronika. Po niedługiej introdukcji orkiestra zwiera szyki i wystawia na czoło orszaku rozśpiewane instrumenty dęte. Nie trwa to jednak zbyt długo, albowiem opowieść niespodziewanie ginie w ciszy post-elektroniki i wybrzmiewających strun. Trochę gry na małe pola, kilka kameralnych westchnień, oniryczna aura tła i orkiestra może już zaczynać wspinaczkę na finałowe, dość łagodne wzniesienie, pełną wszakże smutku dogasającej opowieści. Ostatnia improwizacja trwa jednak do ostatniej sekundy i nie nosi szczególnych znamion pieśni pożegnalnej.

 

John Butcher +13 Fluid Fixations (Weight of Wax, CD 2024). Nagranie koncertowe zarejestrowane w St. Paul’s, Huddersfield Contemporary Music Festival, Anglia, listopad 2021. John Butcher – saksofony, nagrania, kompozycja, dieb13 – gramofony, Liz Allbee – trąbka, Sophie Agnel – fortepian, Hannah Marshall – wiolonczela, Angharad Davies – skrzypce, Pat Thomas - elektronika, Mark Sanders – instrumenty perkusyjne, John Edwards – kontrabas, Ståle Liavik Solberg – perkusja, Matthias Müller – puzon, Isabelle Duthois – głos, klarnet, Pascal Niggenkemper – kontrabas, Aleksander Kolkowski - stroh viola, musical saw. Osiem części, 64:29.


 

piątek, 19 kwietnia 2024

Alan Tomlinson! The Scatter Archive’ Memorial!


Brytyjski puzonista Alan Tomlinson od kilka tygodni grywa już swoje szalone, zabawne improwizacje na dużym instrumencie dętym, blaszanym w innym wymiarze kosmicznej czasoprzestrzeni. Ziemski okres aktywności zakończył w wieku 76 lat, w połowie lutego bieżącego roku.

Jak doskonałym był muzykiem wie zapewne niewielu, a ci, którzy wiedzą, prowadzą na ogół życie na obszarze Zjednoczonego Królestwa. Tomlinson pozostawił po sobie niewiele nagrań autorskich, częściej znaleźć go można w przeróżnych dużych składach jazzowych, czy improwizujących, takich, jak London Improvisers Orchestra, London Jazz Composers Orchestra, Spontaneous Music Orchestra, czy w większych składach Petera Brötzmanna.

Szkocki net label Scatter Archive szczęśliwie od kilku tygodni uzupełnia naszą wiedzę o dokonaniach artystycznych puzonisty. W krótkim czasie upubliczniono (jedynie w plikach elektronicznych) siedem albumów z koncertowymi nagraniami Tomlinsona. Omawiać je będziemy w odwróconej chronologii, czyli zaczniemy od tych stosunkowo młodych, skończymy na tych, które pochodzą z lat 80., a nawet 70. ubiegłego stulecia. Te najmłodsze omówimy bardziej szczegółowo, te starsze zaawizujemy mniejszą liczbą słów. Wszystko one wszakże godne są skupionego odsłuchu. Jest to o tyle proste, iż nagrania Scatter Archive dostępne są w ulubionej formule internautów, czyli name-your-price!

Zapraszamy do czytania, a nade wszystko słuchania nagrań Alana!



Roger Turner, Sandy Ewen, Arthur Bull & Alan Tomlinson OTO. Roger Turner – perkusja, instrumenty perkusyjne (utwory 1-2, 4), Sandy Ewen i Arthur Bull – gitary elektryczne (1-2,4) oraz Alan Tomlinson – puzon (3-4). Café OTO, Londyn, czerwiec 2017. Cztery improwizacje, 63 minuty.

Nagranie sprzed niespełna siedmiu lat z Cafe Oto, to album patchworkowy – najpierw słuchamy dwukrotnie tria na dwie gitary i efektowną perkusjonalistykę Rogera Turnera, potem wpadamy na ledwie kilka minut w objęcia samotnego puzonu Alana, by naszą bytność w londyńskiej mecce muzyki kreatywnej zakończyć spotkaniem z kwartetem, który konsumuje wszystkie podmioty wykonawcze wieczoru.

Dwudziestokilkuminutowy set tria mieni się wszelkimi kolorami tęczy – z jednej strony kongenialne akcje mistrza Rogera, który bywa tu równie subtelny i filigranowy, jak i drapieżny, z drugiej mnogość ciekawych akcji ze strony obu – mniej nam znanych – gitarzystów. Ci drudzy pracują na pick-up’ach, generują okazjonalnie porcje zdrowego noise, potrafią brzmieć post-industrialnie, ale też świetnie odnajdują się na przedgórzu ambientu, czy w leniwych, ale bardzo kwaśnych, delayowanych zagrywkach. Akcja goni tu akcję, nie ma w nich pustych przebiegów, zwłaszcza w pierwszej, trwającej ponad kwadrans części. W drugim odcinku narracja toczy się w nieco wolniejszym tempie, a muzycy koncentrowani są na preparacjach. Roger ucieka w rezonujące frazy talerzowe, gitarzyści sprzęgają i świetnie interferują. Na koniec drummer zakręca kołem zamachowym i trio wpada w sidła ekspresyjnego szaleństwa.

Krótki epizod solowy, to pokaz artystycznego portfolio puzonisty – burczy jak niedźwiedź, intensywnie oddycha, parska śmiechem, kąsa melodią maszerując na defiladzie, chętnie operuje krótkimi frazami, ale potrafi też intensywnie zadąć. Pod koniec preparuje, a jego instrument sprawia wrażenie delikatnie amplifikowanego. Dobre wejście w set kwartetowy gwarantuje nam perkusista, który przypomina jastrzębia wypatrującego ofiary. Puzon wchodzi do gry z uśmiechem na ustach, gitary strzygą uszy deptając na przetworniki. Kwartet dość szybko osiąga wysokość docelową i skrzy się kalejdoskopem free jazzowych zagrywek. Alan, często schowany za gardą gitar, błyskotliwe komentuje, bywa także, że z ochotą przystępuje do kontrataku. Jego każdorazowy powrót do nurtu głównego opowieści znamionuje wysoki poziom kreatywności. Z kolei demiurg dramaturgii, król Roger perfekcyjnie czuwa nad wszystkim, dzięki czemu narracja płynie strugą permanentnych atrakcji. Ponad trzydziestominutowy set ma rozbudową, spokojna fazę środkową, w której znajduje się dużo przestrzeni dla obu gitarzystów. Ci nie marnują choćby sekundy! Powrót do bardziej dynamicznej ekspozycji anonsuje gdakanie puzonu. Opowieść najpierw sięga po post-industrialną intensywność, potem ucieka w gęsty ambient o nieco onirycznym posmaku. Swoje kilka wyjątkowo cichych chwil ma także perkusista. Na ostatniej prostej gitary zgrzytają, puzon wzdycha, a lekka, perkusyjna pajęczyna oplata wszystko i doprowadza set do szczęśliwego zakończenia. 



 

Alan Tomlinson & Lawrence Casserley 76. Alan Tomlinson – puzon altowy i tenorowy oraz Lawrence Casserley - live processing. Lawrence’s studio, Oxford, wrzesień 2017 (utwór 1), London New Wind Festival, The Warehouse, Londyn, listopad 2021 (utwór 2). Dwie improwizacje, 29 minut.

Solowy puzon poddany live proccesingowi, to zjawisko nieczęste nawet na scenie free impro. Dwa spotkania Tomlinsona z legendą elektronicznej obróbki na żywo, czyli Casserleyem stanowią zawartość niniejszego albumu. Co ciekawe, na okoliczność pierwszego z koncertów ten drugi przygotował notacje graficzne, które, jak sam mówi, miały raczej inspirować niż instruować. Notacje były wariacjami na temat kształtu cyfr siedem i sześć, a sam koncert okazją, by celebrować … 76. urodziny Lawrence’a. Wyszło na tyle smakowicie, iż cztery lata później muzycy powtórzyli ten impro-projekt przy okazji … 80. urodzin procesora. Ta druga okoliczność miała miejsce niespełna trzy lata temu, zatem ów set stanowi najmłodsze nagranie Alana w omawianym dziś zbiorze archiwaliów.

Sama dramaturgia koncertu na żywy instrument dęty i smugę elektroniki, która stanowi syntetyczne odbicie dźwięków akustycznych, nie wydaje się szczególnie zagmatwana. Żywe podmuchy z tuby, na ogół melodyjne, czasami delikatnie chrapliwe, niosą się wysokim wzgórzem przyobleczone w chmurę wnoszącej i opadającej elektroniki. Od niemal czystego ambientu, będącego konsekwencją wpuszczenia puzonu do otchłań silnego echa, po szorstkie, niekiedy zgrzytliwe frazy, będące efektem procesowania dźwięków samego instrumentu, drżenia jego metalowej obudowy i nasączonych wilgocią wentyli. Bywa, że struga puzonowej fonii zostaje tu efektownie multiplikowana, czasami efekt pracy obu artystów śmiało stanowić mógłby soundtrack do filmu wojennego, nawet tego dziejącego się w abstrakcyjnym kosmosie. Narracja bywa tu masywna, często jednak staje się ulotna, mroczna, niepowiedziana. Struktura drugiego koncertu jest podobna, choć można odnieść wrażenie, że zawiera więcej żywych fraz puzonu niż jego elektronicznej dekonstrukcji, a całość wydaje się być bardziej melodyjna, pozbawiona drobinek elektronicznej usterkowości.



 

Alan Tomlinson At The Red Rose. Alan Tomlinson – puzony. The Red Rose, Finsbury Park, Londyn, marzec 2006 (utwory 1,4), kwiecień 2007 (2,3), lipiec 2007 (5). Pięć improwizacji, 21 minut.

Ekstrakt z czterech solowych występów Alana, poczynionych na przestrzeni dwóch lat w nieistniejącym, kultowym klubie The Red Rose, to zawartość tej elektronicznej epki.

To Tomlinson w postaci niemal klinicznej – artysta bardzo teatralny, na swój niepowtarzalny sposób nieco groteskowy. Gdacze, jak kura, burczy niczym duży ssak, nadyma się, chętnie sięga po melodię i nade wszystko bawi publiczność. Nie wiemy, jakie tu stroi miny i przyjmuje pozy, ale śmiech widzów zdaje się być nieodłącznym elementem tych puzonowych solówek. Humor stanowi tu także element dramaturgii, jak choćby w trzecim utworze, gdy można odnieść wrażenie, że Alan defiluje na czele wojska, nucąc francuskie evergreeny. Potrafi też krzyczeć i parskać emocjami, ale i to czyni z uśmiechem na ustach, tonąc w ewokującym pogłosie.



 

Alan Tomlinson, Steve Beresford, Steve Noble Baggage and Boating. Alan Tomlinson – puzony, Steve Beresford – elektronika oraz Steve Noble – perkusja, instrumenty perkusyjne. Baggage Reclaim Event, The 12 Bar Club, Londyn, maj 2002 (utwory 1-3), Boat-Ting Event, Bar&Co, Londyn, maj 2007 (4-6). Sześć improwizacji, 44 minuty.

Czas na jakże zacne trio z udziałem kolejnych legend brytyjskiej sceny free jazz/ free impro. Dwie okoliczności koncertowe, które dzieli długie pięć lat. Po raz kolejny z domieszką elektroniki, albowiem Beresford nie korzysta tu z fortepianu, a pracuje jedynie na kablach.

Pierwszy koncert charakteryzuje się dość matowym, sub-doskonałym brzmieniem, a jego dramaturgia zdaje się bazować głównie na kreatywności Beresforda – muzyk nie szczędzi nam bystrych akcji, czasami brzmi jak gitara, dostarcza niemal post-industrialny background, syci improwizacje porcją niebanalnych sampli. Tomlinson dba tu o humor i melodię, chętnie wchodzi w interakcje z drummerem. Drugi koncert wydaje się wszakże ciekawszy, nie tylko ze względu na czystsze, bardziej selektywne brzmienie. Muzycy sprawiają wrażenie bardziej skupionych na wzajemnych interakcjach, a jakości dodają dynamiczne ekspozycje Noble’a. Puzon płynie tu z niebywałą swobodą, jest delikatnie rozmarzony, na każdym kroku fermentuje kreatywnością.



Alan Tomlinson, Rhodri Davies & Roger Turner At Ryan's Bar. Alan Tomlinson – puzony, Rhodri Davies – harfa oraz Roger Turner – perkusja, instrumenty perkusyjne. Ryan's Bar, Stoke, marzec 2001. Trzy improwizacje, 55 minut.

Kolejne trzy albumy, to występy Alana w towarzystwie Rogera Turnera, chyba jego największego muzycznego przyjaciela, artysty wyjątkowo czułego na niuanse puzonowych ekspozycji naszego dzisiejszego bohatera. Najpierw trio z harfą, pozostającą w rękach kolejnej legendy sceny londyńskiej. Nagranie sprzed ponad 20 lat broni się tu artystycznie niemal każdym dźwiękiem.

Obecność akustycznej harfy determinuje i delikatnie poskramia temperament puzonisty i perkusjonalisty. Improwizacje są tu skoncentrowane na niuansach dramaturgicznych, budowane pieczołowicie i rzadko nastawione na ekspresyjne wyniesienia. Harfa potrafi brzmieć niczym oniryczna gitara, puzon dba o melodie i niezbędną dawkę humoru, z kolei perkusja używa mocy jedynie w skończonej liczbie przypadków. Każdy z muzyków nie szczędzi nam fraz preparowanych, a akcje nasączone delikatnym rytmem powstają jakby przy okazji budowania klimatu opowiadania. Opowieści niepozbawione są szczypty melancholii, pewnego ulotnego rozkołysania, nawet medytacji. W drugiej części harfa przez moment zdaje się brać sprawy w swoje ręce i inicjować kilka akcji zaczepnych, w trzeciej zaś odsłonie muzycy wracają do swoich ulubionych subtelności narracyjnych i nade wszystko … dobrej zabawy.



 

Alan Tomlinson Trio Loft 1993. Alan Tomlinson – puzon, Dave Tucker – gitara oraz Roger Turner – perkusja. Loft, Köln, styczeń 1993. Cztery improwizacje, 63 minuty.

Wspólne muzykowanie z gitarzystą Tuckerem i artystycznym alter ego Turnerem, to bodaj jedyny dla puzonisty przykład stałego składu. W odniesieniu do tej formacji zwykło się bowiem używać określenia Alan Tomlinson Trio. Tu sięgamy po nagrania z początku ostatniej dekady ubiegłego wieku (uwaga, to rzadkość - poczynione poza Wielką Brytanią!). Jeśli jakimkolwiek działaniom artystycznym puzonisty blisko było do ekspresji free jazzu, to ta sytuacja wydaje się być tą najbardziej adekwatną.

Jak przystało na working band, muzycy improwizują tu z dużą swobodą, nie stronią od ryzykownych akcji, wiedząc, że wsparcie partnera może przyjść w każdym przypadku. Alana odnajdujemy w świetnej formie, niczym wilk morski unosi się na falach wzburzonego oceanu i rozdaje salwy puzonowych post-melodii. Bardzo kreatywny jest gitarzysta, chwilami wręcz nadaktywny, ale też daje świetny feedback i nieustannie inspiruje partnerów. Mistrzowska forma dotyka także Turnera – buzuje emocjami, kreatywnością, ale także subtelnościami dramaturgicznymi w wielu kluczowych momentach tego ognistego performansu. Narracja faluje, nadyma się emocjami, raz po raz efektownie wybucha. Bywa chwilami nielinearna i dalece zaskakująca. Drugi set koncertu wydaje się być jeszcze bardziej ekspresyjny, ale też niesie ze sobą błyskotliwą fazę środkową, wypełnioną plejadą drobnych, preparowanych fraz. W fazie rozwinięcia gitara sięga po atrybuty rocka, puzon zdaje się czerpać inspiracje z całego kosmosu muzyki. No i bis, to już prawdziwe szaleństwo. Puzon dmie hejnał z wieży, a potem wszyscy przechodzą do fazy intrygujących rozgrywek na małe pola. Na ostatniej prostej muzycy pokazują, iż siła ich improwizacji tkwi w szczegółach, brzmieniowych subtelnościach. 



 

Alan Tomlinson & Roger Turner London 1989 + LMC 1979. Alan Tomlinson – puzon oraz Roger Turner – perkusja, instrumenty perkusyjne. Tom Allen Centre, Stratford, Londyn, październik 1989 (utwór 1), The LMC, Londyn, wrzesień 1979 (2-3). Trzy improwizacje, 52 minuty.

Na zakończenie przeglądu archiwaliów Alana sięgamy po nagrania najstarsze. Oczywiście u boku puzonisty Roger Turner! Album zawiera jedną wielominutową improwizację z końcówki lat 80. ubiegłego stulecia i dwie krótsze, starsze o kolejne dziesięć lat.

Nagranie młodsze zdaje się być dalece dynamiczne i ekspresyjne, szczególnie w części początkowej i końcowej. Roześmiany i rozśpiewany, wyjątkowo aktywny puzonista i drummer z kreatywnym adhd. Pomiędzy tymi eksplozjami emocji, sekwencjami świetnej, niemal free jazzowej jazdy, dostajemy się w wir ambientu puzonu i rezonansu perkusjonalii, tudzież preparacji czynionych w bezpośredniej bliskości ciszy. Na finał artyści wprost wychodzą ze skóry, by zaspokoić nieliczną publiczność. Puzon śpiewa wniebogłosy, perkusja tonie w ognistych konwulsjach. Nagrania starsze płyną z kasetowym, szumiącym backgroundem w tle. Improwizacja wydaje się tu być chwilami dość minimalistyczna, nastawiona na perkusjonalne subtelności, specjalność zakładu króla Rogera i puzonowe pojękiwania Alana, dźwięki jedyne w swoim rodzaju. Nagrania niosą ze sobą także moc fonii dodatkowych, odgłosów miasta, czy szczekającego psa. Londyński folklor u stop genialnych improwizatorów.




wtorek, 16 kwietnia 2024

Kodian Trio in Black Box!


O brytyjsko-belgijskim Kodian Trio wiemy wszystko, śledzimy ich każde artystyczne tchnienie ze zdwojoną uwagą, znamy wszystkie płyty, byliśmy – co oczywiste - na pewnym spontanicznym koncercie pięć lat temu, gdy Colin Webster, Dirk Serries i Andrew Lisle pichcili w poznańskim Dragonie swoje jakże oryginalne, free jazzowe danie.

Kodian za rok kończy dziesięć lat, a teraz, póki co, prezentuje najnowszy album koncertowy, który nas, wytrawnych znawców tematu, niczym nie zaskakuje, ale radości z odsłuchu i obcowania ze sztuką pisaną dużymi literami dostarcza kosmiczne wprost ilości. Samo zaś nagranie dość szybko sforuje się na listę najciekawszych nagrań gatunku upublicznionych w roku 2024.

So, welcome to Black Box!



 

Artyści rozpoczynają spektakl kolektywnym, zrównoważonym pod względem dynamicznym strumieniem post-jazzowych interakcji. Saksofon altowy wydaje się być na starcie najgłodniejszy z tej trójki niszczycieli. Płynie wysokim wzgórzem i szuka drobin melodii w kosmicznym pyle dźwięków. Tymczasem perkusja skrupulatnie stempluje ścieg improwizacji, a gitara szuka natchnienia w post-rockowych ornamentach. Muzycy zwinnie zagęszczają flow, ale nie idą tango. W pełni kontrolują przebieg wydarzeń, a pierwsze, ledwie śladowe spowolnienie serwują nam jeszcze przed upływem piątej minuty. Po niezbyt rozbudowanej fazie stonowanych dronów artyści kręcą nową spiralę improwizacji - Colin i Andrew moszczą się w locie wznoszącym, Dirk sadowi na ambientowym płaskowyżu. Kolejny przystanek syci się już drobnymi porcjami ciszy, dostarcza plejady drobnych, preparowanych fonii. Znów jednak trwa tylko kilka chwil. Dalsza faza pierwszego seta przypomina huśtawkę. Emocje falują, muzycy raz za razem podsyłają nam dźwiękowe i dramaturgiczne perełki. Tu kołem zamachowym narracyjnego zagęszczenia jest definitywnie drummer, który w okolicach 18 minuty doprowadza improwizację do prawdziwie free jazzowego ukropu. Ostatnie kilka minut pierwszej odsłony koncertu toczy się w mglistej aurze wystudzonych, balladowych dronów – najpierw to duo saksofonu i gitary, potem trio wsparte na perkusyjnych szczoteczkach.

Otwarcie drugiego seta zdaje się być szczególnie urokliwe. Lepi się z dźwięków rezonującego talerza, mrocznego ambientu gitary i szumów z saksofonowej tuby. Narracyjna intryga tkana tu jest z drobnych, filigranowych fraz. Jej narastanie trwa wiele minut, a muzycy znów mają wszystko pod kontrolą. Pierwsze spiętrzenie ma miejsce dopiero w okolicach 10 minuty. Tuż po nim jeszcze tylko kilka oddechów ciszy i swoje krótkie, ale precyzyjne solo prezentuje perkusista. Powrót do formuły tria następuje w oka mgnieniu. Narracja nabiera teraz wręcz rockowych emocji szybko docierając na kolejny szczyt. Zejście z niego wydaje się być jeszcze bardziej efektowne. Pracują talerze, syczy alt, a gitara snuje chmurę ambientu. Rodzi się drobna, smutna melodia, grana na wydechu, która niesie improwizację szeroką doliną. Kolejną spiralę opowiadania nakręca saksofonista. Perkusja zaczyna wybijać drobny rytm, gitara plącze się w gęste struny. Muzycy znów nie forsują tempa, raczej myślą o zgrabnej finalizacji, dbają o klimat i dawkowanie odpowiednich emocji. Samo zakończenie koncertu eksploduje wszakże mnogością wydarzeń - jest dynamiczne, czynione na kompulsywnych wydechu, pełne ognistych, brzmieniowych niespodzianek.

 

Kodian Trio Black Box (Raw Tonk Records, CD 2024). Colin Webster – saksofon altowy, Dirk Serries – gitara elektryczna oraz Andrew Lisle – perkusja. Nagranie koncertowe, Black Box, Münster, Niemcy, marzec 2022. Dwie improwizacje, 52:43.



piątek, 12 kwietnia 2024

Adam Pultz! Wade!


Duński kontrabasista i artysta dźwiękowy Adam Pultz, czasami używający także drugiego nazwiska Melbye, zaprasza nas na niesamowity spacer ulicami berlińskiego Kreubzergu, czasami także duńskiego Kammerslusen, w trakcie którego obok brzmienia miasta (i nie tylko) serwuje nam dźwięki ze specjalnie skonstruowanego/ zdekonstruowanego kontrabasu, który pracuje na tzw. sprzężeniu zwrotnym. Jego instrument brzmi chwilami elektro-akustycznie, w czym pomagają zjawiska zwane signal processing, definitywnie wszakże w sposób jedyny w swoim rodzaju. Taka też jest ta muzyczna opowieść. Zanurzamy się w niej po koniuszki naszych wyjątkowo nastroszonych uszu.



Pierwsza opowieść trwa dwadzieścia minut i budowana jest niezwykle pieczołowicie. Początkowo aktorem głównym spektaklu jest smyczek, który kreśli nisko osadzone plamy dźwiękowe zatopione w wiecznej, niemal rozmodlonej repetycji. Całość formuje się w dron, który z czasem rozlewa się coraz szerszym korytem, łapie echo, pogłębia ścieg, boleściwie mruczy. Po upływie około pięciu minut z tle zaczynają pojawiać się iskierki post-akustycznych fonii – delikatne skwierczenia, mroczne, filigranowe pulsacje. Po kilku kolejnych minutach dźwięki zlewają się w jeden strumień, choć każdy element składowy zdaje się być dobrze słyszalny. Całość przypomina żłobienie skały strugą szeleszczącej wody. Smyczek nie przestaje być w samym centrum uwagi, bywa, że delikatnie wspina się ku górze, by po chwili z łomotem upaść na samo dno. Basowa drama nabiera melodii, ale płynie strumieniem posadowionym coraz bliżej podłogi. Tymczasem strumień wody milknie, a całe spektrum dźwiękowe pozostaje w jurysdykcji smyczka, który w ułamku sekundy multiplikuje się, tworząc wielką armię wygłodniałych smyczków. Muzyk prawdopodobnie dociska struny, albowiem brzmienie orkiestry nabiera post-industrialnej masy. Po kilku okrążeniach narracja zapada się w mroczny ambient i przechodzi do fazy finalizacji, którą zdobią plejady drobnych, nie do końca akustycznych fonii – z jednej strony elektroakustyka instrumentu, drżenie strun, z drugiej dźwięki otoczenia, szmer deszczu, głosy ludzkie.

Druga historia, trwająca niewiele ponad dwanaście minut, zaczyna się w okolicznościach odrobinę nieakustycznych. Aura nagrania przypomina zapomnianą bocznicę kolejową z bogatym arsenałem brudnych, tajemniczych fonii. Całość sprawia wrażenia dość lekkiej, ulotnej, mimo, iż w tle pulsuje gęsty, elektroakustyczny dron. Z jednej strony ambient, z drugiej rytmiczne chrobotanie i echo, które także zdaje się mieć fakturę usianą pewną rytmiczną powtarzalnością. Dopiero po kilku nawrotach zdajemy sobie sprawę, iż to, co słyszymy, to kontrabasowy smyczek, który skacze po strunach. W tle pulsuje mroczne niebo, wyje szemrana cisza. Na koniec podróży narracja powraca do quasi industrialnej estetyki. Szare echo ambientu jest wszakże tym, co wieńczy ów niebywały album.

 

Adam Pultz Wade (Bandcamp’ self-release, DL 2023). Adam Pultz - FAAB (wzmocniony bas aktywowany sprzężeniem zwrotnym), signal processing, field recordings. Nagrania kontrabasu oraz nagrania terenowe (uliczne oraz cmentarne) zarejestrowane w Berlinie, na Kreuzbergu. W utworze pierwszym wykorzystano gastryczne dźwięki mikroorganizmów. Dźwięki dodatkowe w utworze drugim pochodzą z Kammerslusen, Dania. Dwa utwory, 32 i pół minuty.



 

wtorek, 9 kwietnia 2024

Evan Parker at 80! Big Celebration in Cafe OTO!


Londyn to miasto-galaktyka - wielkie, pełne kontrastów, przenikliwie piękne niczym najlepsze obrazy surrealistów w Tate Gallery, niebywale szalone i równie zagadkowe. Jednak centrum współczesnego świata muzyki improwizowanej umiejscowione jest dość daleko od zacnego Big Bena czy intrygująco przereklamowanego Tower Bridge.

Półgodzinna jazda dowolnym środkiem komunikacji z The City prowadzi nas do rejonu zwanego Dalston, który dwie dekady ścielił się porzuconymi strzykawkami i powszechnym brudem, dziś zdaje się być centrum naszej ukochanej muzyki i definitywnie nie tylko jej. W promieniu kilkuminutowego spaceru znajdziemy tu kilka najważniejszych przybytków kultury free impro/ free jazz, w tym cel naszego wczesnokwietniowego wypadu do Londynu – Cafe OTO.

W rzeczonym zaś klubie od progu wita nas Evan Parker, najważniejszy artysta muzyki swobodnie improwizowanej w stanie czynnej aktywności zawodowej i zaprasza na osiemdziesiąte urodziny. Dwudniowy festiwal, trzy sesje koncertowe, siedem setów - wszystko wykoncypowane i skompilowane przez zacnego Jubilata. Nie mogło nas tam nie być.



 

Na dobry początek, u progu sobotniego wieczoru, duet Spring Heel Jack, czyli Ashley Wales i John Coxon – jeden na odtwarzaczach kompaktowych, drugi na gramofonach, a pośród nich Evan Parker, który w okolicznościach syntetycznych brzmień zawsze sięga po saksofon sopranowy, bo jak sam twierdzi, tenor w takich sytuacjach przypomina słonia w składzie porcelany. SHJ dostarczają nam spokojną, niekiedy wręcz oniryczną powłokę dźwiękową, która niesie soczysty sopran od bram mroku po niebieskie sklepienia. Zdaje się, że idealny pomysł na poły relaksacyjne otwarcie uroczystości urodzinowych.

Po smakowitej przystawce czas na danie główne. Jubilat przesiada się na saksofon tenorowy, a u jego boku sadowią się Barry Guy na kontrabasie i Paul Lytton na perkusji. Najlepsze od czterdziestu lat trio swobodnej improwizacji nie szczędziło nam wrażeń. Nieforsujący tempa, ale bardzo precyzyjny w dozowaniu ekspresji saksofonista, mistrz stawiania perkusyjny zasieków, drummer pracujący głównie na werblu, ale masą perkusjonalnych przedmiotów, no i kontrabasista, tu w roli naczelnego kreatora, muzyczny erudyta, ciągle w mistrzowskiej formie, także pod względem fizycznym. Panowie na scenie mieli łącznie 234 lata i wszystko wskazuje na to, iż pozostaną na niej po wsze czasy.



Niepozbawiona słońca i definitywnie niedeszczowa niedziela proponowała dwa urodzinowe torty. Pierwszy z nich we wczesnych godzinach popołudniowych przyniósł aż trzy sety. Najpierw Mark Sanders Percussion Quartet z udziałem lidera, Milesa Lewina, Jima Bashforta i Tymka Jóźwiaka. Standardowy zestaw perkusyjny, small drum kit, wielki talerz i perkusjonalia z bongosami tworzyły tu poważny aparat wykonawczy, który budował spokojną, czują na niuanse brzmieniowe polirytmię. Muzycy w trakcie występu zamieniali się instrumentami, co kreowało dodatkową dramaturgię. Niedługo potem miała miejsce kolejna urodzinowa smakowitość – solowy występ Johna Edwardsa na kontrabasie. To przykład muzyka, który nigdy nie przestaje zaskakiwać, tu dodatkowo zdawał się być wyposażony w niekończącą się energię kreacji. Wspaniały set!

Podsumowanie popołudniowego koncertu, to występ wszystkich muzyków, który tego dnia już zagrali oraz Parkera, tu dzierżącego w dłoniach saksofon tenorowy. Kolejny spektakularny występ, który klasyczne, free jazzowe trio Parker/Edwards/Sanders przyniósł w świat perkusjonalnej, wielowymiarowej polirytmii. Całość przypominała zjawiskowy okręt niesiony wielkimi, tenorowymi podmuchami powietrza, a wsparty na rozhuśtanej bazie rytmicznej Percussion Quartet.

Urodzinowy capstrzyk zwieńczył wieczorny koncert, który przy okazji był też celebracją urodzin innej legendy muzyki improwizowanej, czyli Alexa von Schlippenbacha, kończącego tego dnia 86 lat. Muzyk zagrał w towarzystwie swojej żony, niemniej legendarnej pianistki Aki Takase. Para używała wszakże jednej klawiatury, udanie nawiązując do jednej z ich ostatnich koncepcji artystycznych, czyli koncertu na cztery ręce. Ów performance wywołał u publiczności spazmy emocji i euforii, ale płynęła ona zapewne głównie z faktu obecności na scenie tych, jakże wiekowych już muzyków, nie zaś z artystycznego punktu widzenia.



Na zakończenie urodzin Evan przygotował danie specjalnie – silnie eksplorowany w ostatnich latach, elektroakustyczny duet Trance Map z Mattem Wrightem, dźwiękowym designerem, na potrzeby koncertu został rozszerzony do oktetu. Na scenie OTO pojawili się goście dnia poprzedniego – Barry Guy na kontrabasie i Paul Lytton, tym razem perkusjonalia i elektronika, a także grupa nowych postaci imprezy – Pat Thomas na elektronice, Hannah Marshall na wiolonczeli, Ned Rothenberg na klarnecie i Peter van Bergen na klarnecie basowym. Parker, co oczywiste, zabrał teraz na scenę saksofon sopranowy. Muzycy zbudowali nam dzieło niemal epickie, gęste od dźwięków, pełne emocji, niebywale intensywne, choć prowadzone w spokojnym tempie, nastawione na brzmieniowe smaczki, świetną kooperację i stylowe akcje w podgrupach. Świetną robotę realizowała tu cała załoga elektroników, ale najpiękniejsze frazy płynęły ze strony instrumentów akustycznych, szczególnie klarnecisty, wiolonczelistki i kontrabasisty. Uff, jakiż to był spektakl!


Happy Birthday Dear Evan, see you at 90’ Celebration!