wtorek, 12 września 2017

Nate Wooley – Nóż w wodzie, serce na temblaku


Nasz ulubiony improwizujący muzyk amerykański, doskonały trębacz Nate Wooley, nie dostarcza nam w tym roku wielu nowych nagrań. Z tym większą przyjemnością jednoosobowa redakcja TMS rzuciła się na kwartetowy incydent, który w procesie produkcyjnym przybrał tytuł Knknighgh*) (Minimal Poetry. For Aram Saroyan). Krążek dostarczył nam kilka miesięcy temu zacny portugalski Clean Feed Records. Muzyka zarejestrowana została w październiku 2016 roku w jednym z nowojorskich studiów nagraniowych.

Na płycie odnajdujemy pięć części tytułowego utworu, które w trakcie blisko godziny zegarowej prezentuje nam kwartet w składzie - Chris Pitsiokos na saksofonie altowym, Brandon Lopez na kontrabasie, Dre Hočevar na perkusji, wreszcie Nate Wooley na trąbce. Ten ostatni jest przy okazji samodzielnym tytułem wykonawczym, odpowiada też bezpośrednio za skomponowany materiał muzyczny (wydawca miał ochotę nazwać go short composed), inspirowany minimalistyczną poezją Arama Saroyona. Poeta ten zwykł być określany w kręgach literackich mistrzem poematów jednego słowa. Zajrzyjmy zatem do środka.




Knknighgh 3. Muzycy ewidentnie grają temat z pięciolinii, rodzaj zmyślnego scenariusza, ale od pierwszej chwili wiemy, że to improwizacja jest ich naczelnym zadaniem w trakcie tej sesji. Free jazzowy idiom, czerpany na wprost z muzyki Ornette’a Colemana sprzed blisko sześćdziesięciu lat, zostaje tu poddany nowemu otwarciu, zapewne przez pryzmat artystycznego wyrażania się jednym słowem. Krótkie, urywane frazy dęciaków w rękach wytrawnych solistów, którzy lubią duetowe dyskusje i nanosekundowe przekomarzania. Do tego bardzo precyzyjna i sprawna sekcja rytmiczna. Zmienne tempo narracji, gęsta tekstura i intrygujące brzmienie każdego z instrumentów. Może odrobinę zbyt silna skłonność do melodii (choć na swój sposób urocza). Recenzent wszakże w delikatnej konfuzji – ile w tej zabawie improwizacyjnego wigoru, a ile płynie wprost ze scenariusza? Dialog trąbki i altu bez sekcji trzyma jednak w szponach dramaturgię całości. Próba eskalacji na finał, nie podjęta przez wszystkich muzyków. Krok w tył, jeśli chodzi o tempo, bez uzasadnienia. Świetny flow saksofonisty na ostatniej prostej burzy drobne ambiwalencje recenzenta.

Knknighgh 4. Mnożą się jednak pytania i wątpliwości… Minimalizm w formule free jazzowej? Minimalizm, który hamuje ekspresję muzyków, na ogół kojarzoną z tym gatunkiem? Tu, w trakcie kolejnej części, znów jakby więcej konceptu w głowach artystów niż żywej muzyki. A młody, gniewny Pitsiokos aż gotuje się w środku! Ale mimo to, mimo tego scenariuszowego spętania, gra doskonale! Na szczęście muzycy, od czasu do czasu, potrafią się kolektywnie i dalece konkretnie sprężyć.
           
Knknighgh 6. Minimalnie… większa dawka emocji, energii, wzajemnej empatii! Chris znów kipi i wrze, dopowiada i pyskuje. Nate, dla odmiany, dmie, jakby był na środkach uspokajających i przypomina niekiedy swoje kompozytorskie wyczyny kwintetowe, czy sekstetowe. Sekcja ukryta na zapleczu, trudno coś o niej powiedzieć. Dominują dialogi prowadzone przez zaciśnięte wargi. W międzyczasie bardzo udana pasówka ze strony kontrabasu… Niestety, po energii z początkowych chwil tej części… popiół jeno pozostał. Finał grany unisono, nawet swinguje.
           
Knknighgh 7. Granie na zaciągniętym ręcznym. Igraszki na pograniczu ciszy, komentują stosunkowo dynamiczne intro. Ciekawie brzmi kontrabas. Drummer (znany poniekąd z dużego temperamentu) jakby przechodził obok gry. Po skromnych przepychankach w podgrupach, narracja na moment się zagęszcza się. Wodze fantazji wyrwane z dybów! Słychać, jak doskonale brzmiałby ten kwartet, gdyby zapisy na pięciolinii ugrzęzły w koszu na śmieci, wraz z niedokończonym śniadaniem.
           
Knknighgh 8. Znów urywane frazy altu i trąbki. Nutka goni nutkę, a emocje w kieszeniach, głęboko schowane. Tu akurat, to sekcja próbuje poderwać kwartet do lotu. Niestety na niedługi moment. Na finał odrobina szaleństwa ze strony wciąż głodnego wrażeń saksofonisty, koniecznie jednak w granicach artystycznego rozsądku. Wybrzmiewanie ostatniej części, swoiste deja vu, bez mrowienia w kręgosłupie. Koniec na hasło.

****




Warto odnotować, iż w roku bieżącym ukazał się box z solowymi nagraniami Wooleya. Reedytowane zostały dwie opowieści trębackie, inspirowane sylabami -  (8) Syllables i (9) Syllables, wraz z dwoma kolejnymi, ale premierowymi częściami - For Kenneth Gaburo Part One (Acoustic) i For Kenneth Gaburo Part Two (Electro-Acoustic). Zestaw czterech CD dostępny jest pod tytułem The Complete Syllables Music (Pleasure Of The Text Records).

Dwie pierwsze części Sylab (muzyk układa usta do trąbki, w taki sposób, jakby chciał wypowiadać konkretną sylabę i wydaje dźwięki) były już recenzowane na tych łamach ( tutaj ). Do odsłuchu dwóch kolejnych, jeszcze silniej konceptualnych nagrań, zachęcam ‎rzecz jasna gorąco, jakkolwiek obie historie są czasowo bardzo rozbudowane (76 i 66 minut), wymagają dużego skupienia w trakcie słuchania, a także odrobiny oderwania od rzeczywistości zastanej. Mnie osobiście bardziej do gustu przypadła część elektroakustyczna, gdzie trąbka jest sonorystycznie uzupełniana przez muzykę z taśmy i liczne amplifikacje.

Zupełnie na koniec skromny anons płyty, która dopiero, co się ukazała, a muzyka na niej zawarta nie jest jeszcze znana redakcji. Myślę o płycie Battle Pieces 2 (Relative Pitch Records), która jest koncertowym dalszym ciągiem muzyki kwartetu w składzie:  Sylvie Courvoisier – fortepian, Ingrid Laubrock – saksofon, Nate Wooley – trąbka, Matt Moran – wibrafon. Nagranie z oklaskami z The Loft w niemieckiej Kolonii, ze stycznia ubiegłego roku.



*) czytamy knife, czyli po naszemu nóż.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz