wtorek, 1 sierpnia 2017

Marcelo dos Reis & Eve Risser – muzyczni kochankowie poza sferą czasu


Jeśli na jakiekolwiek nagranie muzyki improwizowanej czekałem ostatnio ze sporą dawką ekscytacji, to z pewnością był to, oczekiwany od kilku miesięcy, duet dwóch gorących nazwisk na młodej europejskiej scenie – francuskiej pianistki Eve Risser i portugalskiego gitarzysty Marcelo dos Reisa. Wieści o nagraniu szły wprost od tego drugiego, nie brakowało także skromnych, wizualnych awizacji na pewnym powszechnie znanym portalu z obrazkami.

Teraz rzeczony krążek leży przede mną. Uprzedźmy przebieg wypadków. Zdecydowanie warto było czekać – nagranie nie zawiedzie nas choćby przez ułamek sekundy!




Płyta zawiera materiał zarejestrowany w Salao Brasil/ Coimbra, w trakcie Festiwalu Jazz ao Centro Festival, w październiku 2016 roku. Od kilkunastu dni płytę udostępnia portugalski label JACC Records, pod tytułem Timeless. Zawiera siedem improwizowanych odcinków, które potrwają niemal 55 minut. Eve Risser zagra na preparowanym i niepreparowanym fortepianie, zaś Marcelo dos Reis na… preparowanej i niepreparowanej gitarze akustycznej. Prześledźmy, cóż dzieje się na tej płycie, utwór po utworze.

Sundial/ Zegar słoneczny. Proste akordy fortepianu i gitary akustycznej, drobne sprzężenia ze strony drugiego z instrumentów. Tymczasem narracja zmyślnie gęstnieje, dźwięki najpierw mnożą się w postępie arytmetycznym, potem zaś już zdecydowanie – geometrycznym. Piano brzmi jak stopa zestawu perkusyjnego, wprost z głębi pudła rezonansowego. Dynamika eskaluje się, muzycy wpadają w ckliwy trans i już jako wielodźwięk sięgają mety fragmentu pierwszego.

Hourglass/ Klepsydra. Repetycje na obu flankach narracji. Instrumentalne zawijasy, podskoki i tupanie nogą, ale w bardzo spokojnym, zadumanym tempie. Eve brnie minimalistycznie wprost w klawiatury. Marcelo czyni nagły zwrot akcji – stawia stanowczy rytm i trzyma się go bez wytchnienia. Eve podłącza się w mgnieniu oka. Idą zwartym szykiem, wciąż repetując i ograniczając środki wyrazu. Improwizacja gęstnieje i frasobliwie zazębia się.

Water Clock/ Zegar wodny. Istotnie tytuł jest dobrym wprowadzeniem. Zegar tyka na gryfie gitary, silnie akcentując upływ czasu, a w pudle fortepianu biją godziny. Repetycja zdaje się być wyznacznikiem upływu czasu także w tej improwizacji. Podczas gdy Marcelo spanizuje akordami, Eve otacza go preparowanym chaosem akustycznym, który ewidentnie zdobi i uwzniośla ten tryb narracji. Sieje niepokój i stawia znaki zapytania. Gęstnienie tego fragmentu, próba ucieczki w galop, smakuje jeszcze lepiej niż w poprzednich odcinkach (ale emocje!). Jeśli Marcelo odpowiada tu za rytm, to Eve czyni obowiązki perkusjonalisty. Taki jest podział ról w tym związku.

Timewheel/ Koło czasu. Jakby na potwierdzenie słów recenzenta – Eve psychodelicznie drumminguje, tkwiąc po uszy wewnątrz swego instrumentu. Marcelo wgryza się chytrym pasażem, znów delikatnie spanizując. Ta wszakże narracja, w opozycji do poprzednich, od pierwszego dźwięku jest gęsta i narowista.




Chronometer/ Chronometr. Dynamiczne młoteczki fortepianowe wyznaczają obszar przyszłej eskalacji. Gitara jest twarda, komentująca, a po chwili także imitująca. Gdy dopadnie swój wymiar bezczasu, gra nową historię i czeka na oklaski. Frazowanie pianistki znów dzieje się w duchu jakże konkretnego minimalizmu. Small talk!

Pendulum/ Wahadło. Spokój i wyciszenie zdają się być najlepszym wyborem tego właśnie momentu płyty. Przejście do bardziej dynamicznej narracji znów odbywa się z kocią zręcznością i pachnie wirtuozerią wykonawczą. Gęsta gitara w szponach rytmu, ekstremalnie preparowany fortepian w konwulsjach. Z kajetu recenzenta: to bardzo spójna stylistycznie płyta. Swą szczególną urodę unaocznia w momentach, gdy wpada w delikatny trans i zdolna jest pędzić na złamanie karku. Ta tutaj, ma akurat bardzo demoniczny wymiar!

Balance Spring/ Przesilenie wiosenne/ równonoc. Sprzężenie zwrotne. Akustyczny hałas, który nie od razu pozwala na wskazanie osoby odpowiedzialnej na incydent (zdaje się, że to Marcelo!). Prawdziwie wiosenne przesilenie! Z mgły tej fonicznej demolki wyłaniają się, niezwykle powoli, proste akordy gitary. Repetycja w oczekiwaniu na eskalację. Eve cudownie szuka wejścia w nieistniejącą melodię. Wydaje się, że fortepian w jej rękach ma nieograniczone możliwości akustyczne (takie małe sonore!). Pianistka rozkwita wyjątkową urodą w trakcie tego akurat fragmentu tej doskonałej płyty. Gdy gitara tryska krwią z emocji, piano trzyma się onirycznego klimatu i razem wiodą ów stan wzmożonej symbiozy aż do finalnej nuty.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz